Dla zdrowia psychicznego, oddaj swoje stare auto do skupu!

Z pozoru sprzedaż własnego auta może się wydawać procesem szybkim, łatwym i przyjemnym.
Jedziemy na myjnie, sprzątam, odkurzamy, robimy zdjęcia w ładne lokalizacji, wchodzimy w popularną aplikację sprzedażową, podajemy dane auta, opisujemy, odbieramy kilka telefonów, umawiamy się z potencjalnym nabywcą. spisujemy umowę i machamy autku, życząc przyjemnego użytkowania. Na koniec nie zapominając o zgłoszeniu faktu sprzedaży do wydziału komunikacji.
Jeśli będziemy mieć sporo szczęścia w całym procesie, to właśnie tak to będzie wyglądać.
Statystycznie jednak wygląda to nieco inaczej, a w całym procesie czeka kilka pułapek, zaskoczeń i rozczarowań 🙂
Zaczynając od przygotowania samochodu do sprzedania, możemy oczywiście zlecić sprzątania, za co zapłacimy od 500 do 1000 PLN, a możemy także poświecić kilka godzin i samemu umyć i posprzątać pojazd.
Zdjęcia, to niezwykle ważny element, ludzie to wzrokowcy, kupują oczami, jeśli zdjęcia są słabe, to niestety mocno negatywnie wpłyną na zainteresowanie naszym pojazdem.
Mamy już zdjęcia, mamy już piękne ogłoszenie, pozostaje czekać na telefony od potencjalnych zainteresowanych. Tutaj bywa różnie, są auta o które dosłownie pali się telefon, rozmawiając z jednym człowiekiem, w tle dobija się następny i następny, ale bywają też wozy o które nikt nie dzwoni miesiącami.
Same rozmowy z zainteresowanymi także bywają różne, od miłej rzeczowej pogawędki, po brutalne przesłuchania prowadzone technikami rodem z Łubianki, przeplatane niezwykle technicznymi aspektami wyposażenia wozu.
- a te wtryski to ma pan „Na Boschu” czy ten „badziew od Simensa” a pompa paliwa jaką ma końcówkę numeru części, bo ja proszę pana uznaje tylko do 02039999, późniejsze opiłkują nikasilem.
- Na czwartym zdjęciu cień od opony ma 21 centymetrów, a mamy godzinę 16:31 według datownika zdjęcia, z moich obliczeń wynika że zbieżność jest źle ustawiona, długo pan tak katuję te Continentale?
- Czy będzie możliwość podjechania tym BMW do Monachium, chciałbym sprawdzić czy karoseria nadal pasuje do linii montażowej!
Po etapie strasznych, zabawnych a czasem groteskowych rozmów telefonicznych i wymianie tysięcy wiadomości przez wszelkie maści komunikatory przechodzimy do procesu umawiania się na potencjalne oględziny. Tutaj najpewniej będziemy obserwować magię znikania, wręcz rozpływania się mas ludzkich w czasie i przestrzeni. Zwalniamy się wcześniej z pracy, przemawiamy umówione wizyty, klient na auto jedzie, będzie o 16:00, mija 17,18…dzwonimy czy aby coś się nie stało po drodze, numer ZABLOKOWANY.
Po wielu próbach, udało się, jest przyjechali zainteresowani naszym Passatem, Fabią czy inną Fiestą. Z busa wysypuje się drużyna w składzie: mechanik, lakiernik, policjant, prokurator, małżonka nabywcy, wujek co kiedyś miał komis, wujek poznany po drodze na stacji w okolicach Tomaszowa, kolega z pracy, ksiądz prałat oraz ON NASZ POTENCJALNY ZAINTERESOWANY.
Rozpoczyna się niezwykły taniec godowy wkoło naszego wozu. Nasza drużyna biega, skacze, czołga się, każdy mówi, każdy komentuje, każdy ma swoją opinię, ale zbiorowa opinia nieuchronnie zmierza do wyroku na pojazd, wyroku skazującego pojazd na kasację, a sprzedawcę na kolonię karną w okolicach Workuty. W miedzyczasie zadawane nam jest milion podchwytliwych pytań, a czy na pewno olej syntetyczny? Bo wie pan jak z Orlenu to oni nie czyszczą zbiorników po rafinacji mazuty, i olej 5W30 należy traktować jako naftę do lamp, a olej przekładniowy jako asfalt, ale to tylko w sezonie zimowym. A czy przebieg aby potwierdzony, bo pieczątka z serwisu olejowego z roku 2011 jest podpisana przez Kurta Knispela, a on wtedy nie pracował już w ASO Volkswagena lecz jak każdy wie przeszedł do Mercedesa. Sprawdziliśmy także numerację szyb bocznych i co prawda zgadza się z nadwozie, ale fabryka wtedy miała przestoje spowodowane strajkami i nastąpiło przesunięcie o pięć numerów VIN na linii montażowej, a w pana egzemplarzu tej niezgodności nie ma, czyli ktoś niechlujnie fałszował historię pojazdu!
Jeśli jakimś cudem uda nam się wyjść obroną ręką z krzyżowego ognia pytań naszej wysypanej z busa drużyny doradzaczy, przechodzimy do jazdy próbnej, zwanej także odcinkiem specjalnym.
Za kierownicę właduje nam się najbardziej tęgi z przedstawicieli drużyny, skomentuje marność fotela, idiotyzm ustawienia kierownicy, po czym poprzestawia każdy parametr pojazdu, zapomnijmy że nasze radio kiedykolwiek już znajdzie jakiekolwiek fale FM, od tej chwili podróże będzie nam umilać miarowe buczenie zsychronizowanego z naszym radiem radzieckiego radaru poza horyzontalnego.
Ruszymy z piskiem opon, po strzale ze sprzęgła na skręconych kołach i zaciągniętym ręcznym, bo w FSO sprzęgło brało INACZEJ, a ręczny był pod ręką, a nie że trzeba szukać.
Podczas przejażdzki nie tylko odkryjemy że nasz pojazd na wiejskiej drodze bez trudu osiąga średnią prędkość 172,3 km/h ale także z taką samą prędkością porusza się po szutrach, dowiemy się że dziur nie należy omijać, ponieważ wrypanie się w 2 metrową wyrwę w asfalcie doskonale weryfikuje zawieszenie wielowahaczowe, a stan silentblocków czy sworzni jest procentowo wyczuwany przez kierowcę, miarowymi uderzeniami na kierownicy.
Zweryfikujemy także mity o czerwonym polu obrotomierza, wrzucaniu wstecznego podczas jazdy 50km/h do przodu, czy zaciąganiu ręcznego na łuku drogi.
Jak nasz bolid przeżyje odcinek specjalny, a konsylium pod wodzą wujka Stanisława wyda pozytywny wyrok, przejdziemy do właściwiej weryfikacji pojazdu, stacja diagnostyczna, dwóch niezależnych mechaników, ASO marki, kolejność do wyboru. Tam dowiemy się że nasz pojazd możemy zostawić w rozliczeniu za dywaniki i drzewko o zapachu PIENIĘDZY, ubierając się w korzystny kredyt 122% i podpisując umowę nabycia lśniącego plastikowym chromem pojazdu z państwa smoka. Pojazd należy przekazać do utylizacji, a próba sprzedaży zagrożona jest karą 25 lat więzienia lub grzywną 100 złotych, wedle wyboru.
Udało się, sprzedaliśmy nasze auto, teraz jeszcze tylko dwa lata rękojmi, którą udzieliliśmy jako sprzedawca i już możemy odetchnąć. 🙂